Ghost Rider
Argus Filch
Dołączył: 16 Kwi 2008
Posty: 430
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Ankh-Morpork Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 18:49, 01 Maj 2008 Temat postu: Idź przed siebie |
|
|
Nie wiem, czy kontynuować. Proszę więc o opinie.
Ja zwykle niebetowane.
---
Bóg nie gra w kości.
Nie bawi się żywotami śmiertelników niczym znudzony, genialny szachista w mroźny, sobotni wieczór. Ludzie nie są aż tak ciekawi, aby poświęcać im tyle uwagi.
Lecz… jeśli mimo wszystko uważasz, że świat postępuje wobec ciebie niesprawiedliwie, zawsze możesz wykrzyczeć mu wszystko, co ci leży na sercu.
Tylko wysłuchaj uważnie odpowiedzi.
***
Nie było to miły widok.
Brzuch mężczyzny pokrywało rozległe, głębokie poparzenie. W lewym ramieniu utkwił kawałek śrutu, może nawet cześć kiepsko skonstruowanej miny. Prawa ręka…
… prawej ręki w ogóle nie było – została wyrwana ze stawu, zostawiając po sobie jedynie krwawiącą ranę o poszarpanych brzegach. Mężczyzna przyglądał jej się tak, jakby nie należało do niego. Duże, czarne oczy wodziły bezradnie po suficie szpitala polowego, lecz na wychudzonej, niegdyś przystojnej twarzy malowała się obojętność.
Nie oczekiwał na pomoc. Nikt nie pomoże kazachstańskiemu majorowi w amerykańskim szpitalu. Nie ma takich idiotów, którzy opatrywaliby wroga.
- Powinieneś już nie żyć.
Mężczyzna jęknął. Albo miał majaki, albo koło siedziała koło niego mała, najwyżej dwunastoletnia dziewczynka, rozrywająca trzymane w ręku bandaże na bardziej poręczne kawałki. Uśmiechała się do niego i beztrosko szczebiotała po angielsku:
- Nie wiem, kto cię tu przyciągnął, ale skoro już tu jesteś, muszę cię opatrzyć. Krwawienie nie jest takie wielkie, widziałam gorsze. Zatamujemy je i wszystko będzie dobrze.
Żołnierz patrzył się na dziewczynkę jakby zobaczył ducha.
- Nie jestem po waszej stronie – powiedział.
Ku jego najwyższego zdumieniu, poczuł małą rękę na swoich włosach.
- Wiem, majorze. Ale ja złożyłam przysięgę, że będę pomagać ludziom. To ważniejsze niż wojna.
Mężczyzna zdumiał się. Pierwszy raz od kilku lat usłyszał, że cokolwiek jest ważniejsze niż ta wojna.
- Jestem twoim wrogiem – powiedział.
Jego oczy wyraźnie krzyczały: nie zostawiaj mnie.
Wszyscy boją się śmierci.
Amerykanka odgarnęła brązową grzywkę z czoła. Jej wzrok wyrażał czyste współczucie, małe ręce delikatnie opatrywały rany.
- Wojna to nie walka złych ludzi przeciwko dobrym. Wojna to atrybut jedynie złych ludzi, tylko, że czasami stoją po przeciwnych stronach. Ale wszyscy są ludźmi.
Była to doprawdy dziwna scena: dorosły, ciemnowłosy mężczyzna w porwanym mundurze, umierający w namiocie Czerwonego Krzyża gdzieś wśród kazachstańskich stepów i drobna, mała dziewczynka trzymająca go za rękę, przemawiająca do niego jak do przestraszonego dziecka.
Każdy ma w swoim życiu chwile, kiedy bardzo pragnie, aby ktoś do przytulił i pocieszył. Nie bój się, wszystko będzie dobrze… Słowa, słowa, słowa… ale ludzie przywiązują wielką wagę do słów. Potrafią budować idee niczym mury ochronne przeciw rzeczywistości.
Po raz pierwszy od wielu dni na twarzy młodego majora zagościł uśmiech.
- Teraz wyglądasz dużo lepiej – skomentowała dziewczynka. – Gdybym była trochę starsza, mogłabym się nawet w tobie zakochać.
- Z najwyższą przyjemnością – odparł mężczyzna, uśmiechając się jeszcze szerzej pomimo opuszczających go sił. Bandaże, którymi miał owinięty bark szybko przesiąkały krwią i trzeba je było ciągle zmieniać.
Inni lekarze zupełnie nie zwracali na nich uwagi – w końcu było tu tylu rannych, że pracowali często po siedemdziesiąt godzin bez snu, czasami bez przerwy na posiłek. Poczynania dziecka jednego z nich nikogo nie interesowały.
Przynajmniej do chwili, gdy pojawił się ojciec dziewczynki.
Nie podszedł od razu do córki – najpierw sprawdził stan co bardziej zagrożonych pacjentów i efekty pracy młodszych pielęgniarzy. Robił to niemalże automatycznie – szara, wychudła twarz wręcz emanowała nieludzkim zmęczeniem, fartuch zabrudzony miał lokalnym odpowiednikiem kawy, oczy prawie przysłonięte ciężkimi powiekami.
Gdy wreszcie spojrzał na córkę, zalśniło w nich poczucie winy. Jej nie powinno tu być.
A przede wszystkim nie powinna robić tego, co robi.
- Arisha!
Ranny major zamknął oczy, widząc zbliżającego się starszego lekarza.
Teraz go dobiją.
- Skąd… dlaczego mamy tutaj kazachstańskiego żołnierza? Wiesz, co by nam zrobili dowódcy, gdyby się dowiedzieli, że leczymy wrogów?
Major wiedział. Na wojnie pomoc wrogowi, nieważne, jakiego rodzaju karana była śmiercią. Powinien to powiedzieć tej małej…
… a ona zostawiłaby go, aby umarł. Bo był dobrym człowiekiem. Nie powiedział jej tego i opatrywała go, mimo że był człowiekiem złym – zataił prawdę dla własnego i wyłącznie własnego dobra. Czysty paradoks.
Dziewczynka nadal nie puszczała jego dłoni. Żołnierz poczuł się nagle tak, jakby po długim spadaniu zamiast rozbić się o ziemię uderzył w nią niemal niezauważalnie obiema nogami.
Nagle świat stanął. Cisza krzyczała w uszach.
Major wstał. Nie zdążył nawet zdziwić się, jakim cudem może się poruszać i czemu czuje prawe, nieistniejące ramię, kiedy napotkał wzrok małej Arie. Dziewczynka patrzyła wprost na niego i nadal ściskała jego dłoń, mimo tego, że ta „prawdziwa” leżała bezwładnie na kocu.
Arisha uśmiechnęła się do niego smutno. Na moment drobne ciałko przylgnęło do munduru w ciepłym, dziecięcym uścisku.
- Proszę iść przed siebie, majorze – szepnęła.
|
|